Konsultacje Tusk-Scholtz – słabość Polski w relacjach z Niemcami

reparacje wojenne dla polski. konsultacje Tusk - Schultz

3 lipca 2024 roku doszło w Warszawie do polsko-niemieckich konsultacji rządowych, w których wzięli udział premier Donald Tusk i przybyły do Polski kanclerz Olaf Scholtz. Wizyta szefa niemieckiego gabinetu wywołała burzę medialną w Polsce. A to z uwagi na specyficzne dla niemieckiej narracji strategicznej wypowiedzi na temat zadośćuczynienia dla ofiar niemieckiej agresji, okupacji i niemieckiego ludobójstwa z kresu II wojny światowej. Oliwy do ognia dodał premier rządu polskiego, który nie tylko nie prostował wypowiedzi Scholtza o „nazistowskiej okupacji”, ale właściwie przeszedł do porządku dziennego nad kwestią reparacji wojennych od RFN. W całym tym szumie medialnym polskim dyplomatom i decydentom uciekły jednak sprawy najważniejsze, a tymi jest twardej realizacji interesu narodowego. Czyli dokładnie to, co zrobiła delegacja niemiecka. 

Zacznijmy jednak od kwestii historycznych, które w sposób istotny przekładają się na sprawy strategiczne. Kanclerz Scholz powiedział w stolicy Polski, że „Niemcy są świadome swojej wielkiej winy i odpowiedzialności za miliony ofiar niemieckiej okupacji” i „będą starały się realizować wsparcie na rzecz osób ocalałych”. Dodał przy tym, że w niemieckim rządzie zapadła decyzja co do utworzenia w Berlinie „miejsca upamiętnienia polskich ofiar II wojny światowej i nazistowskiej okupacji”, które ma być „widocznym znakiem przeciwko zapomnieniu oraz przestrogą na przyszłość”. Z całej wypowiedzi szefa niemieckiego gabinetu wynika jedno: nie będzie żadnych reparacji wojennych dla Polski. A jakaś symboliczna pomoc (brak konkretów!) ma być przekazana „ocalałym”. A to wszystko siedemdziesiąt dziewięć lat po zakończeniu II wojny światowej – za wywoływania której odpowiadają Niemcy. 

Buta, arogancja i pycha niemieckiego aparatu państwowego jest dobrze znana. Szkoda tylko, że w odpowiedzi na taką narrację przez Rady Ministrów RP odpowiedział w sposób najgorszy z możliwych. Donald Tusk w swoim przemówieniu zdobył się jedynie na dziwną ekwilibrystykę: „nie ma takich gestów, które by usatysfakcjonowały Polaków i takiej sumy pieniędzy, która by zrównoważyła to, co się stało w trakcie II wojny światowej”. Dodał przy tym: „dla mnie ważne, że dzisiaj usłyszałem słowa i deklaracje, które potwierdzają powszechne przekonanie w Polsce, że wymuszone historią zrzeczenie reparacji nie zmienia faktu (…), ile tragicznych strat w ludziach, majątku, terytoriach Polska poniosła wskutek napaści Niemiec”. 

Trzeba tutaj jasno podkreślić, że nasz kraj nigdy żadnych reparacji się nie zrzekał. A Niemcy mają nie tylko moralny, ale także prawny obowiązek takie reparacje Polsce wypłacić. Premier Tusk sprawiał wrażenie człowieka głęboko przekonanego do racji prezentowanych przez niemieckiego kanclerza. Zapominając, lub nie chcąc przyjąć tego do wiadomości, że w polityce międzynarodowej słowa, deklaracje, wyrazy wdzięczności i tym podobne kategorie nie mają większego znaczenia. Polityka międzynarodowa to relacje interesów i zależności. A stosunki polsko-niemieckiego są niestety coraz większym wyrazem tych ostatnich. I to na niekorzyść Polski.

Niemiecki kanclerz przyjechał, trzymając w jednej ręce puste deklaracje, którymi dość skutecznie zamydlił oczy polskim decydentom, w drugiej zaś ważny dla niemieckiej gospodarki dokument – postulaty do „polsko-niemieckiego planu działania”. Uzgodniony na podczas konsultacji międzyrządowych czterdziestostronicowy protokół zebrał najważniejsze sprawy, z jakimi przybyła do stolicy Polski delegacja RFN. Dokument zawierał zagadnienia i zobowiązania obu państw w obszarze szeroko pojętego bezpieczeństwa (współpraca militarna, walka z nielegalną migracją czy bezpieczeństwo tzw. zewnętrznej granicy UE). W gąszczu różnych postulatów, najważniejsze dwie kwestie, które udało się przeforsować delegacji niemieckiej to zapewnienie dostaw przez Polskę do strategicznej dla Niemiec rafinerii PCK Schwedt oraz wzmocnienia natowskiego łańcucha dostaw paliwa (w tym sprawa rozbudowy sieci rurociągów NATO w ramach tzw. systemu CEPS).

Polska ma zapewniać dostawy dla niemieckiej rafinerii, której pakiet kontrolny (54 proc.) należy cały czas do rosyjskiego koncernu Rosnieft, za pośrednictwem polskiego Naftoportu oraz sieci przesyłowej PERN. Oczywiście tematu wykupienia rosyjskich udziałów przez Orlen nie poruszono. Porażająca jest indolencja w tej kwestii nie tylko obecnego rządu, ale także poprzedniego gabinetu Mateusza Morawieckiego. Warto tu przypomnieć, że w grudniu 2022 r. podobną umowę popisała Anna Moskwa, minister w rządzie PiS, z wicekanclerzem Robertem Habeckiem. 

Pojawia się tutaj kluczowe pytanie: skąd taka bierność, uległość rządu w Warszawie wobec agresywnej polityki Niemiec? Polityki, podkreślam raz jeszcze, agresywnej, nastawionej na bezkompromisową realizację niemieckich celów geopolitycznych. Aby udzielić tutaj odpowiedzi, wystarczy podejść do tematu przez pryzmat realizmu i chłodnej oceny układu sił i interesów. A nie przez pryzmat „wspólnoty wartości”, „obrony demokracji” i tego typu kategorii, którymi w analizie polityki zagranicznej zwykli się posługiwać komentatorzy zachwyceni postmodernistycznym neoliberalizmem i tzw. konstruktywizmem. 

Po przystąpieniu Polski do NATO w 1999 roku i do Unii Europejskiej w roku 2004 w żadnym stopniu nie zmalało zainteresowanie Polską ze strony niemieckiego aparatu państwowego, w tym aparatu wywiadowczego. Co rusz w mediach głównego nurtu (także tych internetowych mediów dużego zasięgu) możemy przeczytać i usłyszeć, że przecież „sojusznicy się nie szpiegują” a „Polska jest na marginesie zainteresowania Niemiec”. Tego typu niedorzeczności wygłaszają często osoby ze stopniami oficerskimi (najczęściej w stanie spoczynku) czy stopniami naukowymi. Natomiast rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej. 

Polska jest jednym z najważniejszych krajów w strategicznym zainteresowaniu Berlina. Rząd niemiecki finansuje dziesiątki organizacji lobbujących interes tego kraju w Polsce. Poziom zainteresowania Polską przez niemiecki aparat państwowy pokazuje dobrze skala finansowania niemieckich organizacji działających na terytorium RP. Wystarczy spojrzeć nawet na oficjalną listę umieszczoną na stronie internetowej niemieckiego przedstawicielstwa dyplomatycznego w naszym kraju: https://bit.ly/45QXXVs i porównać to do mizerii polskiej obecności w Niemczech. Oprócz ww. blisko stu niemieckich instytucji w Polsce (a mówimy tu wyłącznie o oficjalnych danych podawanych przez samych Niemców), trzeba jeszcze dodać ogromny wpływ kapitału niemieckiego na polskie media po 1989 roku, aktywną działalność rezydentur cywilnego i wojskowego wywiadu REFN na terytorium RP, wykorzystującego także aktywa operacyjne BND i Stasi z okresu zimnej wojny.

Niemieckie instytucje w Polsce aktywnie lobbują w obszarze polityki, gospodarki, nauki i kultury. Mniejszość niemiecka wraz ze swoim szkolnictwem i instytucjami kulturalno-oświatowymi jest wyraźnie uprzywilejowana w odróżnieniu od mniejszości polskiej w Niemczech. W chwili rozpoczęcia ważnych przemian geostrategicznych w naszej części Europy, czyli w roku 2014, w obcych rękach było 138 gazet i czasopism w Polsce. Dla porównania kontrolowanych przez polski kapitał było jedynie 47. Podmioty o kapitale zagranicznym kontrolowały 76 proc. udziału w rynku prasy. A z tej sumy aż 75 proc. należało do wydawców niemieckich. Niemcy przez dekady, nie niepokojeni oddziaływali masowo na polską infosferę, budowali ośrodki wpływu, fundowali granty i stypendia dla dobrze zapowiadających się młodych polityków, ekspertów, dziennikarzy. A to wszystko przy bierności polskiego kontrwywiadu. Niemieckie fundacje polityczne bez przeszkód od dekad finansują różnego rodzaju przedsięwzięcia społeczno-polityczne w naszym kraju. Także te w obszarach tak ważnych jak suwerenność kulturowa, bezpieczeństwo moralne czy niezależność energetyczna. A to wszystko przy nikłych głosach domagających się zakazu finansowania takiej działalności przez podmioty zagraniczne. 

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że czas w Polsce przyjąć rozwiązania prawne uniemożliwiające finansowania działalności politycznej w naszym kraju przez kapitał obcy. Dzisiejszy zakaz finansowania partii politycznych z zagranicy jest w oczywisty sposób niewystarczający. Cała masa przedsięwzięć polityczno-społecznych jest finansowana przez fundacje, stowarzyszenia, instytucje kultury, oświaty, organizacje gospodarcze itd. Choć to oczywiście wierzchołek góry lodowej. 

W oceanie oskarżeń przedstawicieli polskiej sceny politycznej, dziennikarzy i wszelkiej maści internetowych ekspertów o to, kto jest „ruskim agentem” i kto jest większą „onucą”, kompletnie zniknęła z pola widzenia ostra rywalizacja o wpływy w Polsce innych państw i wywiadów. Także tych z NATO.

A może właśnie o to także w tym chodziło. 

0 0 głosy
Ocena artykułu
Subskrybuj
Powiadomienie o
guest

1 Komentarz
Najstarszy
Najnowszy Najwięcej głosów
Informacje zwrotne Inline
Wyświetl wszystkie komentarze
Michał Mackiewicz
Michał Mackiewicz
1 miesiąc temu

Edmund Osmańczyk – publicysta, politolog – korespondent prasy polskiej w 1945-1947 w Niemczech w swojej książce niezasłużenie zapomnianej i od lat 50-tych nie wznawianej pt. „Sprawy Polaków” pisał: ” W stosunkach między narodami sąsiadującymi ze sobą na obszarze nie przedzielonym górami ani morzami istnieje cała zależność wzajemnych sił i słabości. Naród słabszy jest zależny od silniejszego, tak było i tak będzie. Patrząc w przyszłość w rok po wojnie, powiedzmy sobie szczerze, że za lat dwadzieścia, jeśli pracowitość niemiecka wyprzedzi pracowitość naszą, czy to nam się będzie podobało czy nie, możemy stać się zależni od naszego zachodniego sąsiada. Między dwoma potężnymi pracą narodami istnieć może spokojnie tylko naród równie pracowity. Wtedy – w miejsce zależności słabego od silnych – wytworzy się współzależność silnych, a to jest jedyna gwarancja pokoju i dobrobytu. Przypomnijmy, że pojęcie niepodległości zmieniło swą formę w XX wieku. Rozwój cywilizacji, pokonanie przez człowieka przestrzeni czasu uzależniło od siebie w sposób bezwzględny ludzi, narody, państwa i imperia. Dziś niepodległość wyraża się jedynie współzależnością silnych. Tam gdzie nie ma siły, tam niepodległość jest tylko na papierze, choćby ozdobionym podpisami wszystkich możnych tego świata. W systemie naczyń połączonych, jakim stał się świat, tam gdzie wytworzy się próżnia, tam wpływa natychmiast nieubłagalnie cudza siła.”

1
0
Będziemy wdzięczni za komentarzex